Yesterday, it was hot—not just on the thermometer. 27 degrees in the shade, and I was in non-stop mode from morning till evening. The step counter hit 27,600, and every single one had its purpose. Until 4 PM, I was at the allotment with the kids, who were having the time of their lives, while I kept running back and forth to the garbage bins. Cleaning, replanting, raking, tidying up, organizing. Sweat was pouring down my back, and I kept checking what else needed to be done so we could bring the dog with us to the allotment this weekend and have everything sorted out.
After coming back home – quick switch: dropped off the kids and headed out to meet my wife. We met halfway and walked back home together to finally enjoy a well-earned lunch. My legs were starting to complain, but I managed to push through – we squeezed in a walk and some quick shopping. Somehow, all those steps just added up—I didn’t even notice when.
In the evening, my wife crashed—completely wiped out after such a long day. Me? I was still tossing and turning, unable to fall asleep. My head was spinning with thoughts. We’ve got a lot of planning ahead, many decisions to make, a lot to handle. That kind of time.
But you know what? I like days like this. When the body is tired, but the mind knows it was a solid, productive day. That something real got done—necessary things. That there was movement, sweat, children’s laughter, and a quiet moment shared with my wife.
POLSKI:
27 tysięcy kroków, pot na plecach i głowa pełna planów
Wczoraj było gorąco nie tylko na termometrze – 27 stopni w cieniu, a ja w trybie non stop od rana do wieczora. Na liczniku 27 600 kroków i każdy z nich miał swoje zadanie. Do 16:00 działka – z dzieciakami, które bawiły się jak szalone, i ze mną, kursującym w tę i z powrotem do śmietnika. Porządki, przesadzanie, grabienie, sprzątanie, układanie. Pot lał się po plecach, a ja tylko patrzyłem, co jeszcze trzeba ogarnąć, żeby w weekend można było zabrać psa na działkę i mieć już spokój z organizacją.
Po powrocie do domu – szybka akcja: odstawić dzieci i ruszyć po żonę. Spotkaliśmy się w połowie drogi i wróciliśmy razem do domu, żeby zjeść zasłużony obiad. Nogi już trochę protestowały, ale jakoś się jeszcze zebrałem – był spacer, były szybkie zakupy. Tak się te kroki same nazbierały, nawet nie wiem kiedy.
Wieczorem moja żona padła – dosłownie odcięło ją po całym dniu. Ja natomiast… kręciłem się jeszcze, nie mogąc zasnąć. W głowie kłębiło się mnóstwo myśli. Mamy przed sobą sporo planowania, sporo decyzji, dużo do ogarnięcia. Taki czas.
Ale wiecie co? Lubię takie dni. Kiedy ciało jest zmęczone, ale umysł wie, że dzień był konkretny. Że zrobiło się coś realnego, potrzebnego – i że był w tym ruch, pot, uśmiech dzieci i wspólny moment z żoną.
This report was published via Actifit app (Android | iOS). Check out the original version here on actifit.io